49     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Nirvana


Nirvana

Paweł Romanowicz


Podobno o gustach się nie dyskutuje, jednak każdy z nas ma własny gust, który każdy inny chciałby znać. Nie mówię tu bynajmniej o twórcach reklam, tudzież innych chcących nas tylko wykorzystać kapitalistach. Może to wydać się dziwne, ale nawet gusta podlegają modzie. Często lubimy coś, co jest na topie, nie dlatego, iż właśnie takie jest, ale to my nadajemy status topow'y takim tworom.



Mamy wśród wielu odmian gusta także gust muzyczny. Jest to jedna z wielu kwestii, dla której trudno znaleźć cassus belli wśród osób o odmiennych zapatrywaniach na muzykę. Ale, jak się rzekło, o gustach się nie dyskutuje, a felieton jako najbardziej chyba egoistyczna z możliwych form w prasie może bardzo dobrze uwydatniać pewne... gusta. Pamiętajmy jednak, że są trzy luksusy: własna willa, własny samochód i własne zdanie. Tak przynajmniej ja to wyczytałem, jednak sądzę, że kolejność jest mocno pokiereszowana.
Tytułem tego wstępu nie musze chyba dalej się tłumaczyć, dlaczego mam ochotę pisać o Nirvanie. Nigdy nie byłem jakimś specjalnym wielbicielem tego zespołu, jednak po oglądnięciu kilka minut temu jednego z teledyskowi Nirvany wpadłem na pomysł przedstawienia mojego zdania na temat... najlepszej kapeli lat dziewiędziesiątych. Źli ludzie niechaj teraz strzelają piorunami i bija sromoty w mą stronę, jednak takie jest moje zdanie, a tego nikt mi zabrać nie może.
Nie chce wyjść bynajmniej na niewyżytego fana zespołu, który może podzielić się swoim subiektywnym doznaniem z szerszym gronem. Jak już pisałem powyżej nie jestem specjalnym wielbicielem Nirvany. Nie chce też być uważany przez fanów Cobaina i spółki za człowieka, który niepotrzebnie wchodzi na ich teren. I ostatecznie nie chce też rozpisywać się o historii kapeli.
Widziałem kiedyś angielski film, w którym (powołując się nawet na przykład Nirvany) menedżer zespołu rockowego pragnie zabić wokalistkę tegoż, ponieważ po śmierci najważniejszej osoby z zespołu nakłady mogą iść w miliony.
Czy jest to jakaś specjalność śpiewających zza grobu czy tez magiczna aura przyciągająca nas do tych dramatycznych często piosenek, nie wiem. Dramatycznych, bo pod ciężarem historii swych twórców.
Wiele można wskazać takich przykładów, choćby Tupac Shakur. Tu jednak tkwi istotna różnica. Nirvana, bowiem jeszcze podczas trwania swej działalności była już legenda, która po prostu po 94 roku wzrosła do niebotycznych rozmiarów. Można mówić o tym zespole jak o Milesie Daviesie jazzu, czy Budce Suflera chałtury (nie przepraszam za to wyrażenie wielbicieli Cugowskiego!).
Nirvana to nie tylko ludzie, którzy stworzyli grunge, stworzyli coś więcej, jakiś można rzecz system filozoficzny ludzi, którzy żyją jak paisons Steinbecka z Tortilla Flat czy z Ulicy Nadbrzeżnej. Nie tyle może stworzyli, co ogarnęli nieformalnymi zasadami życie człowieka, który może żyć dla idei. Nie pisze oczywiście o ideach narodowowyzwoleńczych, cnoty i tak dalej. Wiemy jednak, że są ludzie, którzy żyją na ulicy dlatego, że lubią. Często są piekielnie inteligentni, często stać ich na lepsze (według nas) życie. Oni po prostu nie chcą. Nie mówię o większości, bo większość to pijacy niezdolni do egzystowania społem ze społeczeństwem. Dziwią nas jednak takie jednostki, czasem nam ich żal, ze odrzucają coś, za co my moglibyśmy odsprzedać dusze. To ich właśnie określała Nirvana.
Jeżeli zaś chodzi o muzykę... To niech już każdy z Was ocenia.


49     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Nirvana